Mundek odszedł…

Jakaś tragiczna seria prześladuje nasze środowisko. Jeszcze nie zwiędły kwiaty na grobie Heńka Górskiego, kiedy dotarła do nas wieść o śmierci Mundka Lewandowskiego.

Jak się okazało, ostatni raz miałem okazję porozmawiać z nim na naszym noworocznym spotkaniu w lokalu w pasażu Schillera. Jak zawsze promieniował serdecznością i życzliwością wobec wszystkich koleżanek i kolegów. Trzeba tu powiedzieć, że Edmund miał tę rzadką wśród dziennikarzy cechę, że potrafił słuchać. Większość z nas lubi gadać, ale nie znosi słuchać kogokolwiek. Tłumaczę to tym, że Edmund poza tym, że był wybitnym dziennikarzem, był także naukowcem łącząc posłannictwo dziennikarskie z pracą naukową na Wydziale Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego.

Przede wszystkim jednak był człowiekiem pełnym ciekawości świata i ludzi. Powiedziałbym nawet, że na nasze problemy także patrzył z pełną wyrozumiałością i naukowym spokojem. Szczerze powiem, że poza nim nie znałem nikogo, kto z tak wielką życzliwością traktował ludzi. Znaliśmy się wiele lat, poznałem go, bowiem jako studenta, ale nigdy nie usłyszałem od niego słów krytycznych o bliźnich. O kolegach, znajomych i przyjaciołach mówił wyłącznie dobrze. Niekiedy mnie to denerwowało. Przecież to burak – mówiłem. – Ale popatrz, Edward – ripostował Mundek – jaki to pracuś?

Przez wiele, wiele lat łączyła nas sympatia i z mojej strony niekłamany szacunek dla niego.

Nigdy nie pracowałem z nim w jednej redakcji, ale zawsze mógł na mnie liczyć, podobnie jak ja na niego. Nie zapomnę mu nigdy pomocy, jakiej mi udzielił, kiedy jako naczelny „Wiadomości Skierniewickich” usiłowałem powstrzymać organizację partyjną w Instytucie Sadownictwa od demonstracyjnego rzucania legitymacji partyjnych. Mundek przybył z odsieczą i po jego płomiennym wystąpieniu partyjniacy z instytutu odstąpili od demonstracji. Inna sprawa, że i tak wszystko się wkrótce posypało, ale to już nie nasza wina.

Na emeryturze Edmund poświęcał czas przede wszystkim na pisanie książek. Wydał ich wiele, choć – jak sądzę – największym rozgłosem cieszyła się jedna z pierwszych pozycji – wydany w Londynie „Charakter narodowy Polaków”. Wymowa książki spowodowała istny kociokwik szczególnie naszej narodowej prawicy. Romuald Szeremietiew w swojej krytycznej recenzji mianował nawet Mundka zdrajcą Ojczyzny. Oczywiście, przez duże O. Co nie przeszkodziło w wydaniu kolejnych nakładów tej książki w kraju. Mundek nigdy w mojej obecności nie odniósł się do tych krytyk, ale też nie spoczął na laurach i pisał, pisał, i pisał.

Jedną z jego ostatnich książek „Konfrontacje Cywilizacyjno-Etniczne” miałem nawet zaszczyt publicznie recenzować, co skutkowało zresztą długą debatą z autorem. Tej dyskusji już nam się, Mundku, nie uda dokończyć. Jest bardzo wiele spraw rozpoczętych, których nigdy nie dokończymy. Tak krótko trwa to nasze życie. Żegnaj Przyjacielu, jestem szczęśliwy, że Cię znałem!

Edward Muller