Stefan
Redaktora Stefana Kotlarka poznałem zaraz po ukończeniu przeze mnie uniwersyteckich studiów, gdy On, doświadczony już wtedy dziennikarz sprawował odpowiedzialną funkcję sekretarza redakcji łódzkiej gazety „Głos Robotniczy”. Nie myślałem wówczas o dziennikarstwie, raczej nastawiałem się na pracę naukową i w tym kierunku czyniłem starania. Miałem jednak już na koncie kilkanaście tekstów i zdjęć opublikowanych w prasie krajowej. W tym czasie odbyłem też parę zagranicznych podróży, o których Stefanowi przy różnych okazjach sporo opowiadałem. Moje relacje na tyle Go zainteresowały, że zaproponował mi ich spisanie z myślą o opublikowaniu w Jego gazecie.
Pierwszy tekst, do dziś pamiętam jego tytuł, „W mieście wiatrów”, poświęciłem Baku, stolicy Azerbejdżanu. Był chyba nie najgorszy, bo Stefan zaproponował mi następny, tym razem rodzaj reportażu ze Sztokholmu. Coś tam „stary” wyjadacz musiał dostrzec w pisaninie niedoświadczonego w branży dziennikarskiej młodego człowieka, bo zasugerował mi rekomendację u szefa Oddziału Łódzkiego Polskiej Agencji Prasowej red. Feliksa Bąbola. Zwolniło się bowiem u niego miejsce pracy w związku z przeniesieniem się jednego z dziennikarzy do Warszawy.
Tak nieoczekiwanie dla siebie znalazłem się w PAP, gdzie przepracowałem kilka lat. Przez cały ten czas mocno zaprzyjaźniłem się ze Stefanem, który zawsze dobrze czuł się wśród młodych ludzi, był dla nich życzliwy jako szef i w miarę swych możliwości służył w każdej chwili koleżeńską radą i pomocą. Nie miałem wówczas najmniejszego pojęcia, dopiero później, przy kieliszku, gdy już spotykaliśmy się na gruncie prywatnym, dowiedziałem się w największej tajemnicy, że był żołnierzem Szarych Szeregów. Na początku października 1944 r. podczas przekraczania granicy Generalnej Guberni w okolicach Głowna został zatrzymany przez Niemców. Miał bowiem przy sobie „bibułę” – sfałszowane kartki na żywność i sporo egzemplarzy „Biuletynu Informacyjnego” Armii Krajowej. Sprawiło to, że natychmiast został osadzony w niemieckim obozie przejściowym na Radogoszczu, a później w więzieniu gestapo przy ul. Sterlinga w Łodzi. Po krótkim i bardzo brutalnym śledztwie wysłano Go z kolei do hitlerowskiego obozu Gross Rosen. Następnie znalazł się w Buchenwaldzie, skąd trafił na dłużej do obozu Dora, gdzie zmuszony był do pracy przy spawaniu elementów do słynnych pocisków rakietowych V 2.
Wraz z pozostałymi więźniami obozu Dora został wyzwolony przez wojska amerykańskiego generała Georga Smitha Pattona, w której wówczas pełnił służbę w stopniu kapitana Chaim Herzog, wybrany 5 maja 1983 r. na prezydenta Izraela, co Stefan zawsze podkreślał. Po powrocie do kraju, z uwagi na przeszłość okupacyjną, zmuszony był do nieustannego ukrywania się. Schronienie znalazł wreszcie u ciotki w Brzezinach pod Łodzią. Dwie jego siostry, również związane z konspiracyjną działalnością podziemną, trafiły w tym czasie do więzienia Urzędu Bezpieczeństwa za udział w akcji rozbrajania posterunku milicji w Lipinach pod Łodzią, przeprowadzonej przez Armię Krajową.
Podczas pobytu u ciotki w Brzezinach Stefan włącza się do pracy w znanym z patriotycznego wychowania młodych ludzi miejscowym hufcu ZHP. Organizacja harcerska Brzezin dumna była ze swojego sztandaru ufundowanego w roku 1945 przez miejscowe społeczeństwo. Jego drzewce wyposażono w mosiężny grot w formie krzyża harcerskiego, który udało się odzyskać z utraconego we wrześniu 1939 r. starego sztandaru. W roku 1950 harcerstwo przestało istnieć jako samodzielna organizacja, stając się jednym z wydziałów Związku Młodzieży Polskiej. Cały ruchomy majątek ZHP w Brzezinach, wraz z tak ważnym dla harcerzy sztandarem, zarekwirowano, przewieziono i zdeponowano w lokalu ZMP. Nie mogąc pogodzić się z utratą cennego symbolu harcerskiej niezależności druh Stefan Kotlarek przy pomocy druha Czesława Kędzi, nie bacząc na grożące im bardzo poważne konsekwencje, późną jesienną nocą 1949 r. wykradli sztandar z pomieszczeń brzezińskiego ZMP. Starannie zawinięty i zabezpieczony przed zniszczeniem sztandar Stefan zaniósł do domu ciotki Józefy Daszkiewiczowej, gdzie ukrył go bez jej wiedzy w specjalnym schowku. Złe warunki, m.in. silna wilgoć, sprawiły, że sztandar został przeniesiony z kolei do klasztoru Ojców Reformatorów, gdzie „dotrwał” do października roku 1956 i później został uroczyście przekazany na powrót hufcowi reaktywowanego ZHP.
Stefan zaś po ukończeniu gimnazjum w Brzezinach przeniósł się do Poddębic. W tamtejszym liceum uzyskał maturę, następnie dostał się na studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. W międzyczasie krótko współpracował z radiem. Z dyplomem wyższej uczelni otrzymał nakaz pracy, bo tak się to wtedy odbywało, w „Głosie Robotniczym” w Łodzi, gdzie szybko awansował ze zwykłego reportera najpierw na kierownika działu, dalej sekretarza i wreszcie na stanowisko zastępcy redaktora naczelnego. W roku 1973 został mianowany korespondentem wojennym przy polskich siłach zbrojnych pokojowego kontyngentu ONZ w pobliżu Wzgórz Golan, skąd nadsyłał interesujące materiały prasowe do macierzystej redakcji. W styczniu 1982 r. nie mogąc pogodzić się z coraz bardziej trudnymi dla dziennikarzy czasami oraz zawirowaniami politycznymi i kadrowymi w gazecie, odszedł na wcześniejszą emeryturę dziennikarską, co dodatkowo umożliwił mu czas spędzony w hitlerowskich obozach pracy.
Wcześniej jednak uzyskał zaocznie na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego dyplom magisterski. Jego warszawskie studia nie kończyły się bowiem magisterium, a ambicja nie pozwalała Mu, by przychodzący do redakcji młodzi ludzie byli lepiej wykształceni od Niego, choć profesjonalnie zawsze nad nimi górował.
Poza pracą zawodową wielką miłością Stefana było wojsko. Gdy Go poznałem był porucznikiem rezerwy. Na wszystkie święta państwowe i wojskowe ubierał się w oficerski mundur, przypinał do kurtki odznaczenia państwowe, których z biegiem lat mu przybywało i tak paradował po redakcji. Ostatnim z najważniejszych, jakim go uhonorowano, był Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Stefan szybko awansował, bo z zamiłowania uczestniczył we wszystkich ćwiczeniach żołnierzy rezerwy. Niekiedy nawet, zmęczony stresującą pracą, sam prowokował powołanie Go do „woja”, czego jako żywo nie mogliśmy zrozumieć, sami „migając się”, jak się tylko dało od częstych wówczas i obowiązkowych ćwiczeń. U Stefana to jednak procentowało. Szybko awansował z porucznika na kapitana, a później na majora. Wyżej już nie mógł, bo zgodnie z wówczas obowiązującymi przepisami, stopień podpułkownika mogli uzyskać już tylko oficerowie w służbie czynnej.
Zmarł po krótkiej, lecz ciężkiej chorobie 19 listopada w Łodzi. Pożegnaliśmy Przyjaciela i wspaniałego Kolegę we wtorek, 24 listopada, na cmentarzu komunalnym w Płońsku, mieście zamieszkania Witka, jednego z dwóch ukochanych synów Stefana. Drugi z nich, Tomek, mieszka w Norwegii.
Stanisław Bąkowicz