Darmowy wyrobnik

Po powrocie do domu w skrzynce znalazłem karteczkę, że PGE obrót zleca mi dokonanie odczytu moich liczników energii elektrycznej i dostarczenia informacji na podany telefon, SMS-em lub mailem. Uważam, że moim obowiązkiem wobec PGE jest płacenie rachunków, a to, ile mam zapłacić, w jakim terminie, ma ustalić firma dostarczająca prąd do mojego domu.

Ta kartka sprowokowała mnie do przemyślenia, że coraz częściej zostaję zmuszony do wykonywania ZA DARMO pracy, którą powinny wykonać firmy mnie obsługujące. Przykład pierwszy – kasy samoobsługowe w Biedronce, Lidlu oraz wielu innych sklepach. Likwidowane są stanowiska kasowe i tworzone linie kas, które ma obsłużyć klient. Dochodzi do tego, że mimo braku chęci zastępowania kasjera musimy sami obsłużyć siebie, bo czynna jest jedna kasa z „ludzką” obsługą. Potężna kolejka ma zniechęcić mnie do oczekiwania i zmusić, bym samodzielnie wyłożył towar, zeskanował kody, odpowiednio odłożył i zapłacił. I mam to zrobić za darmo, w imię oszczędności mojego czasu i ku chwale Lidla czy Biedronki. Co na to instytucje, które mają zadbać o moje dobro, dobro klienta?

Na pomysł przerzucenia na klienta części swojej pracy wpada coraz więcej firm. Powszechne tłumaczenie to brak rąk do pracy. O oszczędnościach, jakie są udziałem tych firm już się głośno nie mówi. Drugi przykład – działania wspomnianego wyżej PGE Obrót energią. Tu dochodzi jeszcze jeden kłopot dla klienta. Otóż w użyciu są dwa rodzaje liczników – stary, gdzie dane o zużyciu są czytelne i nieskomplikowane oraz nowy, elektroniczny, gdzie trzeba znać kody. Na wyświetlaczu pokazuje się bardzo wiele danych, jakieś liczby, symbole, dla klienta bez znaczenia, ale stan zużycia energii jest ukryty pod jednym z nich. Czy muszę wiedzieć, że kod 15.81 na moim liczniku oznacza dane o zużyciu energii? Nie, bo mi to nie jest do niczego potrzebne. Dobrze, że cierpliwy referent pomógł mi przebrnąć przez ten kłopot. Czy to powinien być mój problem, dlaczego jestem wykorzystywany przez wielkie korporacje i zwyczajnie robiony „w konia”.

Takich darmowych usług robionych przez nas, klientów, jest wiele. Ostatnio placówki kultury, teatry praktycznie nie prowadzą sprzedaży biletów. Aby kupić, trzeba skorzystać z całej gamy pośredników: „Mój bilecik”, „Kup bilecik”, „Ale bilet” i wiele innych i to nie za darmo. Co masz zrobić: znaleźć interesujący Cię spektakl, co akurat jest miłe, dostać się do firmy sprzedającej bilety i w pełni się obsłużyć (wybrać datę, miejsca na sali), zapłacić za bilet oraz pośrednictwo i już jesteś – albo masz być – zadowolony. Czyli my, klienci, robiąc wiele rzeczy za pośrednictwem internetu, jesteśmy skubani przez cały łańcuszek pośredniczących firm, które robią na tym procederze ładną kasę. I żeby się choć trochę napracowali!

Zaczynam się zastanawiać jak blisko jest czas, gdy wszystko lub prawie wszystko robić będziemy sami, za darmo, a Ci, którzy powinni zapewnić nam bezbolesną i pewną usługę, będą tylko liczyć kasę. Mam swoje lata i nadzieję, że tego zwyczajnie nie dożyję, a jak z tym walczyć będzie Waszym, młodzików, zadaniem.

Roman Ferenc

marzec 2024