Ratujmy planetę

Media pełne są pesymistycznych danych o tym jak umiera nasza kochana Ziemia. Jest pełna śmieci, które, z zapałem godnym innej sprawy, sami produkujemy. Chciałbym w tej sprawie zabrać głos i być może moje spojrzenie na problem będzie niewielkim wkładem w poprawę sytuacji. Zacznę od zdarzenia, które miało miejsce w moim życiu i wzbudziło we mnie potrzebę działania. Moja niewielka zmywarka do naczyń świetnie działała wiele lat. Kiedy jednak podczas pracy zaczęła wydawać dość męczący dźwięk, zrozumiałem, że wizyta specjalisty od naprawy jest konieczna. Fachowiec pojawił się szybko, posłuchał warkotów wydobywających się z mojego sprzętu i przedstawił mi diagnozę. – Pana zmywarka – rzekł – ma uszkodzoną pompę, prawdopodobnie zużył się simering, takie uszczelnienie pompy. –Niewtajemniczonym wyjaśniam, że jest to pierścień metalowo-gumowy ze sprężynką dociskającą gumę do osi. Taki simering skutecznie uszczelnia np. pompę, oczywiście do momentu, kiedy się zużyje. Koszt takiego pierścienia – wg fabryki to ok. 1-5 zł, w hurcie pewnie 3-7 zł, zaś dla indywidualnego klienta w zależności od rodzaju, kształtu, parametrów wyniesie maksimum 15 zł za sztukę. Po co ten wykład? Chcę czytelnikowi przybliżyć materię, z którą mamy tu do czynienia. Do tego trzeba doliczyć koszty pracy mechanika, dojazd do naszego domu i inne czynniki wpływające na łączną wartość usługi. Rzecz w tym, by wykonanie tej usługi było w ogóle możliwe. Pan mechanik powiedział mi: – Pompa w Pana zmywarce jest nierozbieralna i wymiana tego simeringu nie jest możliwa. Mogę, oczywiście, zamontować Panu nową pompę, ale jej koszt w przypadku tego modelu to kilkaset złotych plus moje wynagrodzenie, co uczyni kwotę zupełnie dla Pana nieopłacalną. Dodając niewiele pieniędzy, kupi Pan nową i do tego będzie Pan miał gwarancję. Należy się 50 zł za przyjazd i diagnozę. Pozdrawiam – rzekł, zainkasował i… odjechał.  

Zapewne ciekawi jesteście, co stało się z moją zepsutą zmywarką. Posłuchałem rady mechanika (za 50 zł) i kupiłem nową, pozbywając się starej. I wtedy moje inżynierskie serce zakłuło mnie niemiłosiernie. Wyrzucasz urządzenie – pomyślałem – z niewielką usterką, której, dzięki producentowi, nie daje się usunąć. Kochana ziemia dostanie urządzenie, którego sama nie strawi. Ale jest przecież recykling! Tylko że, na mój gust, słabo działający, przynajmniej w naszym kraju. Trzeba więc, oprócz nowych miejsc pracy w celu produkowania nowych urządzeń, stworzyć miejsca pracy w firmach zajmujących się odzyskiwaniem tego, co da się odzyskać z tych uszkodzonych, wyrzuconych, zepsutych

Wiem – to nie jest proste – części wymontowane z urządzenia producenta „A” nie pasują do produktów producenta „B”. Ale od tego mamy inżynierów, by wymyślili najefektywniejsze metody recyklingu. Trzeba stworzyć swoisty zamknięty cykl produktu: wychodzi z fabryki – jest użytkowany – nie nadaje się do użytkowania – wchodzi do firmy, która go rozbiera i z odzyskanych części oraz surowców robi coś użytecznego. System ma być szeroko kolportowany w społeczeństwie. Warto zapewne stworzyć zestaw bodźców zachęcających klientów do udziału w takiej operacji. Trzeba też bezwzględnie zainteresować producentów takim obiegiem zamkniętym, podobnym do oczyszczalni ścieków. I za stworzenie takiego systemu muszą odpowiadać producenci. To zadanie dla nich. Jeśli bowiem będziemy zasilać rynek strumieniem nowych wyrobów, zapewne lepszych, nowocześniejszych, ładniejszych, a nie stworzymy systemu obsługi tych zużytych, szybko zadławimy się stertą rzeczy niepotrzebnych, które zaśmiecą naszą planetę aż do zadławienia. Czy o to nam chodzi? Może warto zażądać od producentów zbudowania zamkniętego cyklu wędrówki produktu przez rynek konsumenta? I mocno zaangażować w tę sprawę społeczeństwo?

Roman Ferenc

kwiecień 2024