Henio Ciski – Człowiek Orkiestra

Parę dni temu zadzwoniła do mnie Anita Andrzejewska, niegdyś sekretarka naczelnego „Głosu Robotniczego”. Zupełnie przypadkowo dowiedziałem się od niej, że Henryk Ciski jest właśnie w szpitalu. Nie przejąłem się tym zbytnio, bo nie tak dawno z Redaktorem rozmawiałem i sądziłem, że Jego pobyt w lecznicy jest po prostu związany z rutynowymi badaniami, ewentualnie jakimś banalnym zabiegiem chirurgicznym. Zwłaszcza że podczas telefonicznego kontaktu nic nie wskazywało na niegroźną nawet niedyspozycję zdrowotną lub też złe samopoczucie Henryka, który jak zwykle, sprawiał wrażenie człowieka pogodnego, nienękanego zbytnio przeciwnościami losu lub życiowymi kłopotami…

Dlatego kompletnie zaskoczyła mnie dzisiejsza korespondencja elektroniczna od red. Wojsława Rodackiego, zwierająca tylko jedno zdanie: „Zmarł Henio Ciski!”. I natychmiastowa, nasuwająca się automatycznie, bardzo smutna refleksja i przykra konstatacja; znów o jednego z nas mniej!

Henryka poznałem na początku lat siedemdziesiątych minionego stulecia, gdy rozpoczynałem pracę w łódzkim oddziale Polskiej Agencji Prasowej, a mój starszy kolega był już wtedy cenionym redaktorem technicznym, a później depeszowcem w redakcji nocnej „Dziennika Łódzkiego”. Po jakimś czasie zbliżyła nas bardzo współpraca w Klubie Dziennikarza, którego przez kilka lat Ciski był kierownikiem, a ja w tym czasie najpierw członkiem zarządu, a później prezesem naszego „kasyna”.

Znakomicie sprawdzał się Henryk jako szef żurnalistycznej konfraternii. Miał bowiem świetne kontakty w środowiskach ludzi kultury i sztuki oraz świata artystycznego. Sam zresztą poniekąd był jednym z nich jako autor tekstów ponad stu piosenek wykonywanych przez znanych i cenionych w kraju artystów sceny i estrady, m.in. Kazimierza Kowalskiego, Janusza Laskowskiego, Jana Wojdaka – solisty zespołu Wawele, Kingi Wylęgły. Kilka, a być może nawet kilkanaście, z tych utworów stało się prawdziwymi przebojami. Dzięki koneksjom Henryka, niektórych z piosenkarzy mogliśmy gościć na spotkaniach lub występach w Klubie Dziennikarza.

Był też Henio kreatorem i realizatorem wielu imprez. Organizował, m.in., cykliczne ekspozycje obrazów, grafik oraz rzeźb mistrzów pędzla i dłuta Łodzi i regionu. Wystawy te nie tylko wzbogacały okresowo estetykę wnętrza pomieszczeń klubowych, ale też popularyzowały współczesną sztukę i stanowiły istotny element promocji, szczególnie twórców młodego pokolenia, rozpoczynających dopiero artystyczną karierę. Po otwarciu bowiem każdej ekspozycji, w lokalnych mediach pojawiały się materiały informacyjne, recenzje i okolicznościowe wywiady tematycznie związane z wystawą. W przypadku twórców o uznanych nazwiskach, jak np. Konstanty Mackiewicz, Leszek Rózga, Józef Wasiołek, niekiedy również w ogólnopolskich środkach przekazu. Ekspozycje w klubie stanowiły często okazję i pretekst do organizowania aukcji dzieł malarzy, grafików i rzeźbiarzy Łodzi oraz regionu, z których dochód przeznaczany był na różne szlachetne cele, np. akcje charytatywne lub ważne inicjatywy społeczne, m.in., dofinansowywanie domów dziecka.

Najbardziej sprawnym i skutecznym prowadzącym wspomniane „licytacje” był Henio Ciski, już nie tylko jako dziennikarz i szef klubu, ale również autentyczny i samorodny talent estradowy. Z niewymuszonym wdziękiem i swobodą rekomendował każde prezentowane na aukcji dzieło, a swe wystąpienia zwykle okraszał dowcipem, anegdotą lub jakąś ciekawostką z życia artysty, dzieła którego brały udział w „licytacji”. Uczestniczący w aukcjach twórcy byli nimi zazwyczaj żywo zainteresowani, bo w jakiś sposób stanowiły one miernik ich popularności na rynku sztuki, przekładającej się najczęściej również na wysokość dochodów uzyskiwanych ze sprzedaży obrazów, grafik i rzeźb.

Spośród cyklicznych imprez klubowych, zainicjowanych przez Ciskiego, warto wspomnieć choćby cieszące się niesłabnącym zainteresowaniem spotkania o charakterze oświatowo-rozrywkowym, organizowane pod wspólnym hasłem: „Łamanie głowy”. Swego rodzaju konkursów „na inteligencję”.

Był Henryk bardzo otwarty na partnerską współpracę z młodzieżą dziennikarską rozpoczynającą dopiero pracę w zawodzie. Z „narybkiem” żurnalistyki chętnie dzielił się też swoją znajomością warsztatu i doświadczeniem nabytym w uprawianiu trudnej profesji oraz kierowania podległymi mu zespołami dziennikarskimi, a niekiedy też ekipami technicznymi redakcji. A miał ku temu wszelkie kwalifikacje i praktyczną wiedzę, bo po odejściu z „Dziennika Łódzkiego” zatrudniony został w „Expressie Ilustrowanym”, gdzie powierzono mu odpowiedzialną funkcję sekretarza redakcji. Później podjął pracę w „Głosie Robotniczym”, początkowo także jako sekretarz redakcji, następnie awansując na zastępcę naczelnego tej gazety.

Miał też wyjątkową umiejętność i predyspozycje do odnajdywania się w trudnych sytuacjach oraz organizowania sobie życia „na nowo”, bez oglądania się na innych i narzekania na niesprawiedliwy los. Kiedy więc rozpoczęły się przemiany systemowe w kraju i związane z nimi perturbacje w mediach, niepewność jutra ich dotychczasowych zespołów oraz zwolnienia ze stanowisk i pracy w redakcjach – Henio nie czekając na mannę z nieba i wyprzedzając, być może, niekorzystne dla niego decyzje nowych właścicieli i kierownictw redakcji – sam wziął sprawy w swoje ręce i mocno ryzykując – stworzył, od podstaw, „TV-Sat Magazyn”, pierwsze w kraju pismo poświęcone telewizji satelitarnej. Został też jego naczelnym redaktorem i współwłaścicielem (wraz z Andrzejem Mikołajczykiem). Inauguracyjne wydanie miesięcznika zniknęło z kiosków zaledwie w parę godzin, a kolejne jego wydania trafiały także poza granice kraju, m.in. do Czech i Ukrainy. Miarą sukcesu magazynu było jego 35-lecie obchodzone uroczyście w grudniu minionego roku, a jego twórcy i szefa wcześniejsze uhonorowanie dwiema nagrodami Złotej PIKE, przyznawanymi przez Polską Izbę Komunikacji Elektronicznej. Pierwszej w kategorii „Osoba Instytucja”, a następnej w kategorii „Osoba – ważna i niezwykła”.

Bez żadnej przesady można mówić więc o Henryku – Człowiek Orkiestra. Niestety, już w czasie przeszłym. Choć zapewne pozostanie nie tylko w mojej pamięci. Jego wiecznie uśmiechnięta twarz, pogodne usposobienie oraz życzliwość okazywana współpracownikom, kolegom, a także podwładnym, gdy już zaczął sprawować kierownicze funkcje w poszczególnych redakcjach. Nie przypominam też sobie, aby kiedykolwiek mówił lub źle wyrażał się o kimkolwiek. W obcowaniu z ludźmi było w Nim bowiem coś ciepłego i empatycznego. Wszystko to zjednywało Mu liczne grono oddanych przyjaciół. Zazwyczaj elegancko ubrany, w świetnie skrojonych garniturach i starannie dobranych do nich koszulach i krawatach. Z nieodłączną fajką w ustach, emitującą przyjemną woń, spalanego dobrej jakości aromatycznego tytoniu. Całości dopełniała piękna polszczyzna, pozbawiona niezbyt cenzuralnych „przerywników”, tak ochoczo niekiedy nadużywanych przez żurnalistów.

Reasumując: miał Henio w sobie trochę czegoś ze „starej daty” dżentelmena  minionej epoki, w najlepszym rozumieniu tego terminu…

Znając Go jestem pewien, że dołączając teraz do grona kolegów i przyjaciół ze środowiska artystycznego, którzy odeszli już wcześniej, rozpoczyna gdzieś w zaświatach pracę nad tekstami kolejnych stu piosenek. Nie zapomina też o podstawowych obowiązkach swej profesji i przygotowuje pierwsze wydanie „niebiańskiej gazety”…

Staszek Bąkowicz

Fot. Marek Kowal, Paweł Nowak