Listopadowe refleksje

Członkowie łódzkiego oddziału SDRP co roku w okresie Wszystkich Świętych odwiedzają groby zmarłych Koleżanek i zmarłych Kolegów, zapalają znicze, odgarniają liście, czasami coś uprzątną. W miarę sił, bo nie jesteśmy młodzi.

W tym roku (2025) byłem na kilku grobach na cmentarzach rzymskokatolickim i ewangelicko-augsburskim (obydwa przy ulicy Ogrodowej w Łodzi). Najpierw odwiedziłem grób zmarłego w ubiegłym roku Adama Lewaszkiewicza, długoletniego naczelnego redaktora „Expressu Ilustrowanego”, mojego dobrego znajomego. Był recenzentem mojej książki „Mistrzowie pióra i mikrofonu” zanim jeszcze pozycja ta ukazała się drukiem. Przekazał mi wówczas kilka uwag i propozycji. Uwzględniłem wszystkie. Adam Lewaszkiewicz sam jest autorem obszernej książki „Przez trzy epoki. Wspomnienia łódzkiego dziennikarza”. Jako naczelny redaktor „Expressu” był inicjatorem wielu dziennikarskich akcji, konkursów i przedsięwzięć społecznych. Wcześniej pracował jako redaktor w „Głosie Robotniczym”, w którym wiele lat prowadził poczytną rubrykę „Mały Głos”. Zmarł w wieku 89 lat. Pod koniec życia pracował w czasopiśmie „Angora”, w którym zajmował się archiwum. Codziennie, mimo bólu w kolanach, zjawiał się w przydzielonym mu pokoiku i solennie wypełniał obowiązki.

Na tym samym rzymskokatolickim cmentarzu przy Ogrodowej 39 udałem się następnie do grobu Zdzisława Kułakowskiego, żyjącego w latach 1846-1912, jednego z założycieli i pierwszego wydawcy „Dziennika Łódzkiego”. Zastałem tam krewnych szanowanego łodzianina. Byli to niemłodzi już mężczyzna i kobieta porządkujący zadbany grób. Przedstawiłem się i wręczyłem starszej pani naszą broszurę „Szlakiem pamięci”. W książeczce jest, między innymi, krótki życiorys Zdzisława Kułakowskiego. Starszy pan poinformował mnie, że jego pradziadek był nie tylko założycielem poczytnej łódzkiej gazety, ale też znanym w mieście działaczem społecznym, a pani dodała, że są wdzięczni mojemu Stowarzyszeniu za pamięć, którego wyrazem jest coroczne zapalanie lampki na grobie. Powiedziała też, że nigdy nie usuwają znicza z naszym logo, lecz gdy się wypali, wymieniają wkład na nowy. Była to dla mnie miła wiadomość, bo na tym samym cmentarzu z innego grobu ktoś już na drugi dzień usuwał stowarzyszeniowy znicz.

Teraz, gdy piszę te słowa, nasuwa mi się inna refleksja. Zdzisław Kułakowski urodził się dwieście lat przed moim przyjściem na świat, a zmarł 123 lata temu. Choć upłynęło tyle czasu, grób jest zadbany, tablica z nazwiskami czytelna i palą się znicze.

Swój pobyt przy Ogrodowej zakończyłem na sąsiednim cmentarzu przy grobach redaktorów Skibickich – Zbigniewa i pochowanego obok, zmarłego młodo jego syna Piotra. Zbigniewa Skibickiego pamiętam z Klubu Dziennikarza, widywałem go zawsze z fajką w zębach. Pracował w Polskiej Agencji Prasowej, wcześniej był redaktorem „Expressu” i „Dziennika”. Po pracy grywał w brydża z klubowymi kolegami. Jednym z graczy był Jan Huszcza – poeta, prozaik, tłumacz, autor ponad dwudziestu książek, współpracownik łódzkich gazet. Zdarzało się, że porywczy pan Zbigniew, zdenerwowany zbyt długim oczekiwaniem na ruch Jana, mówił do niego swoim tubalnym głosem: – Panie Huszcza! Pan jest Huszcza czy Hu*szcza? Spokojny, dobrotliwy Jan nie obrażał się na tego rodzaju odzywkę i z właściwą sobie flegmą dopiero po dłuższym namyśle rzucał swoją kartę na stolik.

Przy grobie Jana Huszczy byłem w 2016 roku przygotowując do druku broszurę „Szlakiem pamięci”. Ten pisarz i dziennikarz mocno związany z Łodzią urodził się na Wileńszczyźnie, spoczął samotnie na łódzkim cmentarzu na Zarzewie, daleko od rodzinnego domu.

Na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy ul. Ogrodowej, tuż obok grobu Zbigniewa Skibickiego, jest grób jego syna Piotra Skibickiego. Z Piotrem pracowaliśmy w jednej gazecie – „Dzienniku Łódzkim” – dość krótko, bo mój kolega po fachu zmarł młodo, w wieku zaledwie 28 lat. W święto 1 Maja dużo pracował. Przed południem obsługiwał pochód pierwszomajowy i pisał sprawozdanie, po południu był na Zdrowiu, gdzie odbywały się imprezy i znowu pisał sprawozdanie, wieczorem pojechał do drukarni na dyżur kolegialny, aby dopilnować ostatniego etapu przygotowania gazety do druku. Zmarł po północy po powrocie z drukarni do domu.

Ireneusz Kampinowski