Gdy policzyłem minione lata, wyszło mi, że Michała znałem prawie połowę jego i mojego życia. A sporą część z tej połowy razem pracowaliśmy. W trudnym czasie, ale w przyjacielskiej atmosferze. Przede wszystkim dzięki Michałowi. Był to bowiem człowiek, którego nie dało się nie lubić. Rzetelny, uczciwy, lojalny. Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
Jako dziennikarz był profesjonalistą. Spod jego pióra wychodziły teksty odznaczające się dobrą polszczyzną, starannymi przemyśleniami, należycie udokumentowane. Dbał, by te same cechy miały również teksty innych autorów, które – będąc zastępcą sekretarza redakcji – kierował do druku. Jeśli coś w jakimś artykule poprawiał, to zawsze z pożytkiem dla jego autora. Jeśli z czymś się nie zgadzał – przekonująco to argumentował. U Michała żadna fuszerka nie miała szans. I nie pamiętam, by kiedykolwiek którykolwiek z autorów miał jakiekolwiek do Michała pretensje.
Zapewne również dlatego, że Michał miał bardzo życzliwy stosunek do ludzi. W każdym chciał dostrzec cechy pozytywne, każdego starał się zrozumieć, dla negatywnie ocenianych postępków szukał usprawiedliwienia. Ale to nie znaczy, że był relatywistą. Przeciwnie – swoich zasad przestrzegał z żelazną konsekwencją; swojego światopoglądu bronił bezkompromisowo. Z przekonania, wspartego wiedzą i przemyśleniami, był lewicowcem. I takim pozostał, także w czasach, które takich postaw nie akceptowały.
W życiu prywatnym Michał był wielce sympatycznym, przyjacielskim kompanem, posiadającym wysublimowane poczucie humoru. Przy tym zawsze skorym do pomocy, wsparcia, podtrzymania na duchu. Moje z nim bliskie kontakty nie ustały po zakończeniu współpracy zawodowej. Spotykaliśmy się może niezbyt często, ale każde z tych spotkań na stałe zapadało w pamięć. I w niej już na zawsze pozostanie, a w moim – i chyba nie tylko w moim – otoczeniu stało się o jednego bardzo porządnego człowieka mniej.