Taki tytuł nosi książka Ireneusza Kampinowskiego wydana ostatnio w niewielkim – wręcz bibliofilskim – nakładzie przez wydawnictwo „Księży Młyn”. Autor zasadnie dodał podtytuł – „Wspomnienia”, jest to bowiem w rzeczywistości rodzaj zbeletryzowanego życiorysu. Nasz dziennikarski kolega ujawnia w nich czytelnikom niełatwą drogę syna polskiej wsi do pozycji wiejskiego działacza kultury i stanowiska znanego łódzkiego dziennikarza. Można powiedzieć, że przedstawia ścieżki awansu społecznego, który w Polsce Ludowej był udziałem milionów Polaków. W tym sensie koleje losu Ireneusza Kampinowskiego były typowe dla tamtego okresu historycznego. Wielu łodzian przebyło podobna drogę. Nietrudno więc im będzie znaleźć na stronach tej książki fragmentów z własnego życia. I chociaż osobiście jestem łodzianinem od pokoleń z wielkim szacunkiem odnoszę się zawsze do kolegów, którym w życiu było, jak to się mówi, bardziej pod górkę.
Dzięki edycji omawianej książki Ireneusza rośnie nam przy okazji biblioteka historyczna łódzkiej prasy. Po Jurku Wilmańskim, Marku Filanowiczu i Adamie Lewaszkiewiczu swoją historię opowiedział nam Ireneusz Kampinowski. Przyszły historyk naszej prasy będzie więc miał na czym się oprzeć. Poza dziejami rodu Kampinowskich, ich wzajemnych powiązaniach rodzinnych, dla mnie, najcenniejszą częścią książki są rozdziały dotyczące funkcjonowania łódzkich gazet po rozwiązaniu RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Podobnie jak autor uważam, że programowo rozbito wtedy nasze środowisko, aby łatwiej było łowić ryby w mętnej wodzie przemian rynkowych. Podejrzane interesy związane z prywatyzacją lepiej było robić bez świadków… Niezależni dziennikarze, zdaniem likwidatorów naszego wydawnictwa, od lat osadzeni w łódzkich realiach mogliby być groźni, jako niepotrzebni świadkowie „kręconych” wtedy interesów. A byłoby o czym opowiadać.
Z wielkim przekonaniem i życzliwością polecam więc książkę czytelnikom. Szczególnie związanym z łódzkim środowiskiem dziennikarskim. Jest co wspominać i wyciągać naukę. Może nie na przyszłość, ale na wieczną rzeczy pamiątkę.
Edward Muller
PS A swoją drogą, warto by zbadać, jak to się stało, że głównymi rozgrywającymi w likwidacji RSW stali się członkowie „Solidarności” z Wydziału Prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Może ten wdzięczny temat podejmie „Kronika Miasta Łodzi”?