Odeszła Dama łódzkiego dziennikarstwa

Redaktor Irena Beck podczas jednego z ostatnich spotkań zorganizowanych przez OŁ SDRP
Fot.: Paweł Nowak

W mojej pierwszej redakcji, oddziale łódzkim Polskiej Agencji Prasowej, w której rozpocząłem pracę dziennikarską, obowiązki zastępczyni szefa sprawowała wówczas red. Irena Beckowa, notabene jedyna pani w naszym zespole. Od początku mieliśmy bardzo sympatyczne, niemal rodzinne kontakty, nie tylko zawodowe, ale i towarzyskie.

Byłem świadkiem dorastania Juliana i Andrzeja, synów mojej redakcyjnej Koleżanki, którzy po ukończeniu studiów poszli w ślady rodziców i również zostali dziennikarzami. Trzeba bowiem dodać, iż ojciec chłopców Leopold Beck, także był człowiekiem pióra. Jego osoba to kawał historii austriackiego i polskiego dziennikarstwa, w tym oczywiście i łódzkiego. Wspaniały gawędziarz, o wysublimowanym poczuciu humoru, wielce dobroduszny i życzliwy ludziom. Człowiek niezwykłego spokoju i opanowania. Nie pamiętam go nigdy mocno zirytowanego czy choćby w złym nastroju. Widywaliśmy się dość często, gdy będąc już na emeryturze zaglądał do naszej redakcji, by choć na chwilę spotkać się z żoną, co też stanowiło pretekst do odwiedzenia Klubu Dziennikarza, którego był stałym bywalcem. Zwłaszcza iż z siedziby lokalnego oddziału PAP do wspomnianego klubu było dosłownie kilka kroków, jako że jedno i drugie sąsiadowało ze sobą na pierwszym piętrze gmachu prasy przy ul. Piotrkowskiej 96.

Dziś o Pani Irenie mogę pisać już tylko w czasie przeszłym, choć przychodzi mi to z wielkim trudem. Przed chwilą otrzymałem bowiem wiadomość o Jej niespodziewanym dla mnie odejściu. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu, wspominając „dawne dobre czasy”, snuliśmy plany dalszych spotkań, najczęściej przy okazji kolejnych zebrań Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej. Niestety, już się nie spotkamy…

Swoją dziennikarską drogę rozpoczęła Pani Irena w 1946 r. w „Gazecie Lubelskiej”. Po roku przeniosła się do Łodzi, gdzie została zatrudniona jako kierownik działu wojewódzkiego „Dziennika Łódzkiego”. Później pracowała jeszcze w dziale miejskim „Expressu Ilustrowanego” i dziale kulturalnym „Głosu Robotniczego”. Aż trzydzieści lat poświęciła jednak na pracę w oddziale łódzkim PAP, gdzie z powodzeniem zajmowała się problematyką kulturalną i ekonomiczną Łodzi i województwa. Jej teksty informacyjne i publicystyczne za pośrednictwem agencji trafiały do mediów centralnych i „terenowych”, przyczyniając się tym samym do wzbogacania na forum ogólnopolskim i regionalnym wiedzy o Łodzi, nie tylko jako o „mieście włókniarzy”, ale też i ważnej aglomeracji miejskiej środkowej Polski coraz bardziej też znanej z kilku jeszcze innych branż gospodarczych i przemysłowych oraz zaznaczającej swą obecność również na mapie kulturalnej kraju. Z wiodącymi, niekiedy unikatowymi, placówkami: Teatrem Wielkim, Muzeum Sztuki, Centralnym Muzeum Historii Włókiennictwa, Muzeum Kinematografii, Państwową Wyższą Szkołą Filmową, Telewizyjną i Teatralną czy Państwową Wyższą Szkołą Sztuk Plastycznych.

Była Pani Irena prawdziwą Damą łódzkiego dziennikarstwa o wielce ujmującym sposobie bycia i nienagannych manierach. Zawsze pogodna i uśmiechnięta nigdy nikogo nie absorbowała nadmiernie swoją osobą, sprawiając wrażenie, iż omijają Ją wszelkie kłopoty, trudności i troski zwyczajnej codzienności. Nie pamiętam, aby o kimkolwiek się źle wyrażała, a jeżeli już musiała o kimś powiedzieć coś niezbyt miłego, robiła to z wielką rozwagą i powściągliwością. Posługiwała się przy tym piękną polszczyzną, pozbawioną wszelkich wulgaryzmów, dwuznaczników i wyświechtanych kolokwializmów. Otaczała Ją jakaś naturalna aura niemal sterylnej niezależności, połączona z ledwo wyczuwalnym dystansem do ludzi, co jakoś nie kłóciło się z jej serdecznym i ciepłym stosunkiem do kolegów dziennikarzy, przyjaciół i znajomych. Gdy jednak zaistniała taka potrzeba, potrafiła z całą stanowczością bronić swoich racji, nie przekraczając jednak nigdy granic uprzejmości, dobrego smaku i ogólnie przyjętych norm obyczajowych. Miała bardzo życzliwy stosunek do dziennikarskiej „młódzi”, czego wielokrotnie sam też doświadczałem, co nie oznaczało jednak tolerowania bylejakości i pobłażania podwładnym w sprawach zawodowych, podczas kierowania oddziałem łódzkim PAP w zastępstwie red. Feliksa Bąbola, szefa placówki agencyjnej.

Była przy tym osobą wielkiej skromności i gdy czegoś na pewno nie wiedziała lub nie była pewna, potrafiła o tym powiedzieć wprost, podczas konferencji prasowych lub rozmów z tzw. autorytetami, nie bojąc się jednocześnie zadawania pozornie naiwnych pytań. Po moim odejściu z PAP Pani Irenie powierzono część moich obowiązków, między innymi, spraw związanych z nauką w kontekście współpracy z gospodarką oraz zapleczem badawczo-rozwojowym przemysłu. Podobną problematyką zacząłem zajmować się w „Głosie Robotniczym”, do którego przeszedłem z agencji. Stąd niekiedy nasze wspólne wizyty u naukowców poświęcone zbieraniu materiałów do publikacji, łączące „przyjemne z pożytecznym”, bo zazwyczaj korzystaliśmy z jednego samochodu; służbowego, jeżeli akurat był wolny lub mojego prywatnego, co miało też zaletę, bo byliśmy wówczas niezależni „komunikacyjnie” w powrotnej drodze do redakcji.

Podczas jednego z takich spotkań na Politechnice Łódzkiej profesor z tamtejszego wydziału elektrycznego informował nas o nowych rozwiązaniach technicznych i technologicznych opracowanych przez jego zespół badawczy, a wprowadzanych do produkcji w łódzkiej „Elcie”. Chodziło o specjalne konstrukcje transformatorów wielkiej mocy mogące bezawaryjnie pracować w warunkach ciężkiego, wilgotnego tropiku krajów Afryki Równikowej, do których miały być wysyłane na eksport. Uczony z PŁ, wybitny specjalista w swej dziedzinie, mówił jednak tak zawile, niekomunikatywnie i używał tak fachowych terminów, iż na podstawie jego wywodów trudno byłoby sporządzić nawet małą notkę informacyjną, zrozumiałą przy tym dla czytelnika, niekoniecznie inżyniera po kierunkowych studiach.

W pewnym momencie Pani Irena nie wytrzymała i z charakterystyczną dla Niej rozbrajającą miną i naturalnym wdziękiem „nieśmiało” zapytała:

– Szanowny panie profesorze czy byłby pan uprzejmy jakoś przystępniej zaprezentować dokonania swojego zespołu badawczego, bo z tego, co pan mówi, praktycznie nic nie rozumiem?

Uczony szybko się zreflektował, bo dotarło do niego, że nie mówi przecież do specjalistów ze swojej dziedziny, szarmancko przeprosił i staranniej dobierając słowa, bardziej „ludzkim” już językiem przekazał nam, co miał do powiedzenia. Pamiętam, że później obydwoje otrzymaliśmy od niego gorące podziękowania, bo materiał informacyjny Pani Ireny, za pośrednictwem PAP, opublikowany został przez wiele ogólnopolskich i regionalnych gazet. Ponadto na łamach „GR” ukazały się trzy dalsze teksty niżej podpisanego.

Do końca pozostała Pani Irena Damą, osobą pełną elegancji i wzorem dobrego wychowania. Wraz z odejściem Jej oraz innych żurnalistów przedwojennego jeszcze pokolenia mija również bezpowrotnie pewna epoka łódzkiego, a szerzej patrząc, również całego polskiego dziennikarstwa. Wzorców jego najlepszych zachowań, dbałości o słowo, rzetelność przekazywanych informacji oraz pojmowania naszej profesji jako ważnej misji publicznej. Jakby to banalnie nie zabrzmiało.

Mam też nieodparte poczucie utraty kogoś bardzo mi bliskiego…

Stanisław Bąkowicz