Odszedł Pan niespodziewanie, choć mieliśmy jeszcze sporo spraw do omówienia. Nigdy już nie spotkamy się, by ustalić szczegóły kolejnych opracowań dotyczących dziejów łódzkiej prasy, a szczególnie „Głosu Robotniczego”, z którym związał się Pan na całe życie. Choć korzystał Pan z zasłużonej emerytury i wydawało się, że nareszcie nie zabraknie Panu czasu na zrealizowanie ambitnych planów, tego czasu było ciągle za mało… Podziwiałem jednak Pana olbrzymi zapał do dokumentowania dziejów swojej i tej „Głosowej” rodziny, przygotowywania kolejnej książki.
Dopiero na emeryturze wracał Pan coraz częściej do przeszłości i kresowych korzeni, owych niełatwych „polskich dróg”. A wszystko, jak Pan wspominał, zaczęło się w Wilnie w 1933 roku, gdzie urodził się Pan w patriotycznej rodzinie, doświadczonej przez los jak wielu Polaków z tamtych stron. Potem była wojna i dramatyczne przeżycia, następnie nauka i studia na Wydziale Dziennikarskim Uniwersytetu Warszawskiego (1954-1957), pierwsza praca w Państwowych Wydawnictwach Naukowych w Łodzi i praca w redakcji „Głosu Robotniczego” (1962-1991), aż do emerytury.
Przejście i zaliczenie wszystkich etapów dziennikarskiego wtajemniczenia – brzmi to dziś sucho i lakonicznie, a przecież kryła się za tym ciężka praca i realizacja ambitnych planów dziennikarskich. Reportaż, felieton, komentarz – to były gatunki preferowane i doceniane zarówno przez czytelników, jak i Pana. Relacja z sali operacyjnej pierwszego w Polsce przeszczepu serca w 1969 roku, zabiegi zmiany płci czy narodziny pierwszych w Polsce pięcioraczków – to wydarzenia, które dzięki Panu trafiły na łamy prasy, a przecież były jeszcze znakomite felietony o tematyce medycznej, korespondencje z wielu krajów Europy, USA i Kanady, świetne reportaże z Syberii. Plonem tych życiowych doświadczeń była książka „Spowiedź reżimowego dziennikarza” znakomicie wpisująca się w przeobrażenia w Polsce, także w mediach. Był to również Pana swoisty protest w związku z rewolucją, która niszczyła równo nie tylko swoje dzieci…
Pana temperament i wrażliwość zyskały apogeum na początku lat osiemdziesiątych, w okresie dramatycznych przemian w Polsce i w mediach, gdy z jednej strony trzeba było kierować się pryncypiami, a z drugiej – ratować wiele osób uwikłanych w tryby historii. Mimo trudnego zadania, w tych latach przełomu potrafił Pan zachować godność i przyzwoitość. A przecież obrona własnego zdania wymagała wówczas nie tylko odwagi, ale i mądrości, a Pan nie należał do tych, którzy płynęli z nurtem…
Współpracowaliśmy przez kilkadziesiąt lat i niejednokrotnie iskrzyło między nami, bo Pana temperament wzbudzał różnorodne reakcje w kontaktach z ludźmi, ale zawsze udawało nam się znaleźć nić porozumienia, bo dostrzegaliśmy na horyzoncie wspólny cel. Mieliśmy ich jeszcze sporo, ale śmierć przecięła wszystkie nasze plany.
Żegnaj Druhu i Przyjacielu!
Ryszard Poradowski