Był jedną z nielicznych znanych mi osób, kojarzącą się zawsze z szerokim, ciepłym i ujmującym uśmiechem. Życiowy i życzliwy dla innych, optymista. Takim też Go widzę oczyma wyobraźni, gdy mogę o Nim pisać, niestety, już tylko w czasie przeszłym. Przed chwilą otrzymałem bowiem pocztą elektroniczną wiadomość, która przez dłuższy czas nie trafiała do mojej świadomości: Redaktor Bogusław Kukuć zmarł… Przyjechał jeszcze dzisiaj na stadion na konferencję prasową przed meczem Widzewa. Zasłabł, reanimacja, ale niestety…
Gdy nieco ochłonąłem, zajrzałem „do sieci”, a tam aż roiło się od informacji, komentarzy i pisanych na gorąco wspomnień o Bogusiu. Postaci znaczącej i popularnej w polskiej żurnalistyce i świecie sportowym. Szczególnie zaś wśród ekspertów, komentatorów, zawodników, no i oczywiście tysięcy kibiców futbolu. Ktoś już wcześniej w mediach elektronicznych bardzo trafnie zauważył, iż zmarł śmiercią dziennikarza. Na boisku. Podczas wykonywania obowiązków zawodowych. Niczym aktor na deskach scenicznych. Od siebie dodałbym jeszcze: w ostatniej roli. Roli życia…
Urodził się w Łowiczu. Po maturze przybył na studia do Łodzi, gdzie w roku 1970 ukończył Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego uzyskując dyplom magistra. Kiedy Boguś zaczynał pobieranie nauk na naszej Alamae-Matris, ja zbliżałem się już ku końcowi uniwersyteckiej edukacji. Tyle że na innym wydziale. Swoją charakterystyczną sylwetką i wyglądem rzucał się w oczy, a w środowisku akademickim „wszędzie było Go pełno”. Nic więc dziwnego, że dość wcześnie zacząłem Bogusia rozróżniać wśród studentów przebywających w uczelnianych bibliotekach, stołówkach, gromadzących się na masowych imprezach i wieczorkach klubowych na Lumumbowie. O moim przyszłym Koledze „po piórze”, zupełnie przypadkowo, zdążyłem się też co nieco dowiedzieć od jednego ze studentów z anglistyki, który „w wielkiej tajemnicy” powiedział mi, że jeden taki chłopak z prawa wielce interesuje się Janką, atrakcyjną koleżanką z jego roku. Po jakimś czasie okazało się, że koleżanka ta jest przyjaciółką… mojej przyszłej żony, której wówczas nawet jeszcze nie znałem.
Kończąc ten wątek. Bogusiowi z Janką nie bardzo jednak wyszło. Dziewczyna zakochała się bowiem „na zabój”, w nieżyjącym już Jurku Janeczku, słuchaczu łódzkiej szkoły filmowej, który jako student miał za sobą trzy niewielkie role filmowe, w tym epizod w słynnym serialu „Stawka większa niż życie” oraz zdążył zagrać jeszcze Witię Pawlaka, jednego z głównych bohaterów „Samych swoich”, co przyniosło mu nieprawdopodobną popularność. Później wystąpił w roli tego samego bohatera w dwóch pozostałych częściach komediowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć”. Po ukończeniu studiów Janeczek dostał angaż w jednym z wrocławskich teatrów, a Janka w porywie serca udała się za nim do stolicy Dolnego Śląska, gdzie zatrudniła się jako nauczycielka angielskiego w liceum ogólnokształcącym. Niestety, jej też nie wyszło, bo wybranką aktora została w końcu inna kobieta.
W studenckich czasach z Bogusiem przelotnie spotkałem się kilka razy w towarzystwie Janki i kilkorga naszych wspólnych znajomych. Dla mnie były to jednak epizody bez większego znaczenia, zapewne dla Niego również. Tak naprawdę dobrze poznaliśmy się dopiero, kiedy Kukuć po ukończeniu studiów rozpoczął pracę w „Głosie Robotniczym”, a ja w łódzkiej redakcji Polskiej Agencji Prasowej. Przypomnieliśmy sobie oczywiście nieco szalone lata spędzone w naszej uczelni i weszliśmy w kolejny etap naszej znajomości. Tym razem już znacznie bliższej jako koledzy po fachu. Co prawda zajmowaliśmy się zupełnie odmienną problematyką, jednakże miejscem niemal codziennych naszych spotkań, podobnie jak i innych kolegów, był Klub Dziennikarza. Mieszczący się przecież w gmachu prasy, gdzie znajdowały się siedziby łódzkich dzienników i dwóch czasopism.
Po zaledwie kilku latach z Bogusiem zetknęliśmy się po raz kolejny, ale już w tej samej redakcji – w Jego macierzystym „Głosie Robotniczym”, po moim przejściu z PAP do tej gazety. Od samego początku, bo jakżeby inaczej, Kukuć, zajmował się w niej sportem, a z największą pasją i zamiłowaniem, piłką nożną. Szczególnie „w wydaniu” Jego ulubionego klubu, to jest łódzkiego Widzewa. Pracował w dziale kierowanym przez nieżyjącego już, niezapomnianego red. Mieczysława Wójcickiego.
Nieprawdopodobna predylekcja, wręcz niemal nieograniczona słabość Bogusia do futbolu, ze wskazaniem na ukochany Widzew, przysparzały Mu niekiedy nieprzewidywalnych nawet dla Niego problemów, a nawet sporych kłopotów. I to we własnej redakcji. Otóż podczas jednej z roboczych narad całego zespołu „Głosu Robotniczego” red. Jan Pakuła, naczelny gazety, wprowadził do porządku obrad kwestię uatrakcyjnienia i podnoszenia na wyższy poziom publicystki uprawianej w dzienniku, a tym samym możliwości pozyskania jeszcze większej liczby czytelników, co z pewnością przyczyni się do podniesienia nakładu „GR”. Wywiązała się ożywiona dyskusja, podczas której dziennikarze zgłaszali różnego rodzaju pomysły i propozycje tematyczne i warsztatowe. Wystąpił w niej również Boguś, który w krótkich żołnierskich słowach, kierowanych do naczelnego, wypalił:
– Szefie, niech się pan za bardzo nie przejmuje wzrostem nakładu, tak czy inaczej naszą gazetę kupią zawsze jej wierni kibice sportowi!
W red. Pakułę jakby piorun strzelił. Naczelny przywiązywał bowiem wielką wagę do publicystki. Przede wszystkim społeczno-ekonomicznej i partyjnej, ale również pozostałych dziedzin gospodarki i życia. Natomiast problematyką sportową, najdelikatniej rzecz ujmując, aż tak bardzo się nie przejmował, pozostawiając duży margines samodzielności dziennikarzom nią się zajmującym.
Tymczasem Kukuć, nolens volens, uderzył w jego najczulszą strunę, to jest preferowaną na każdym kroku i wysoko cenioną publicystkę w dziedzinach, o których wyżej. A tu nagle podległy mu dziennikarz nieoczekiwanie i przy całym zespole redakcyjnym oświadcza, że niezależnie od wszystkiego gazetę i tak kupią kibice. Abstrahując od jej poziomu i tak hołubionej przez niego, naczelnego, publicystki.
Nie będę opisywał, co Boguś usłyszał od szefa. W każdym razie skończyło się to, nie bardzo już pamiętam czy jeszcze podczas tego zebrania, czy też nieco później, szatańskim pomysłem red. Pakuły – pod pozorem większego obiektywizmu w prezentowaniu spraw i problemów klubowych pozamieniał dziennikarzy zajmujących się Widzewem i Łódzkim Klubem Sportowym.
Tak więc autorytarną decyzją naczelnego Kukuciowi w miejsce Widzewa przypisany został ŁKS, a Wojtkowi Filipiakowi, współpracującemu dotychczas z tym właśnie klubem, Widzew.
Wywołało to spore zamieszanie, bo na dobre kontakty z działaczami klubów sportowych i zawodnikami oraz uznanie kibiców przyzwyczajonych do swoich komentatorów, zabiega się całe lata. Pomijając już względy sentymentalne i wszelkie inne. W praktyce decyzja naczelnego kompletnie się nie sprawdziła i z czasem po cichu umarła śmiercią naturalną.
Pisząc o Bogusiu w okresie naszej wspólnej pracy w „Głosie Robotniczym”, nie sposób nie wspomnieć o Jego relacjach ze Zbigniewem Bońkiem, który spośród dziennikarzy sportowych łódzkich środków przekazu, najbliższe i serdeczne kontakty utrzymywał właśnie z Kukuciem. Z czego to się wzięło? Być może się mylę, bo nie jestem wielkim znawcą sportu, a futbolu w szczególności, ale mogę się domyślać, że w medialnym podejściu Bogusia do mało jeszcze znanego zawodnika, który po odejściu z Zawiszy Bydgoszcz znalazł się w Widzewie. O ile mi wiadomo, Kukuć, jako jedyny chyba lokalny dziennikarz sportowy, pierwszy intuicyjnie dostrzegł potencjalne możliwości młodego zawodnika, wróżąc mu wielką piłkarską karierę, co nie zawsze przyjmowane było dobrze i niekiedy budziło kontrowersje, zarówno w macierzystej redakcji, jak i wśród niektórych żurnalistów sportowych. Czas pokazał, iż Kukuć miał jednak absolutnie rację. Dziś bowiem Zbigniewa Bońka przedstawiać nikomu już nie trzeba. Jego nazwisko mówi samo za siebie i firmuje sławnego niegdyś zawodnika, a obecnie działacza organizacji futbolowych w europejskim, a niekiedy nawet globalnym wymiarze.
Warto przy tym wspomnieć, że Boniek nigdy nie zapomniał życzliwości i wsparcia, okazywanego mu przed laty przez Bogusia, jako zawodnikowi, który dopiero rozpoczynał krajową, następnie zaś budzącą podziw i uznanie międzynarodową karierę piłkarską. Słynny Zibi przyjaźnił się z naszym Bogusiem do końca Jego dni.
Po przejściu red. Mieczysława Wójcickiego na zasłużoną emeryturę kierownictwo działu sportowego w „Głosie Robotniczym” objął Kukuć. Gdy zaś po przemianach ustrojowych i zmianach właścicielskich wydawcy, na początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku, doszło do likwidacji tego tytułu, Boguś znalazł zatrudnienie w „Wiadomościach Dnia” jako kierownik działu sportowego. Po połączeniu w roku 2000 „WD” z „Dziennikiem Łódzkim”, kierownictwo nowego działu sportowego gazety powierzono też Kukuciowi.
Emerytura nie sprawiła, że Boguś przestał być aktywny zawodowo i społecznie. Poświęcił się głównie współpracy z Widzewem, z którym to klubem sportowym związany był emocjonalnie już od początku swej pracy dziennikarskiej, o czym wspominałem.
We fragmencie wywiadu dla łódzkiego wydania „Gazety Wyborczej”, który cytuje portal ONET Wiadomości, Kukuć zwierzał się:
– Nie ma na świecie osoby, która widziałaby na żywo więcej meczów Widzewa ode mnie; w ekstraklasie, w pucharach, pierwszej i niższych ligach, w sparingach. Przez pewien czas mógł ze mną konkurować Tadeusz Gapiński, były piłkarz i kierownik drużyny. Zyskałem nad nim przewagę, gdy wyjechał grać do Danii, a wyprzedziłem go na dobre, gdy kilka lat temu odszedł z klubu. Z sześćdziesięciu sześciu meczów pucharowych Widzewa widziałem na żywo sześćdziesiąt, począwszy od tego z Manchesterem City, skończywszy na Monaco.
Całą swoją energię i nieustającą fascynację klubem, jako dziennikarz, a także wierny kibic, przelał Boguś na papier pisząc, wydaną w roku 2023 książkę, „Mój Widzew”, w której zaprezentował sylwetki stu najważniejszych piłkarzy w historii tego towarzystwa sportowego.
Pozostawił po sobie grono wychowanków i następców, których „zaraził” miłością do dziennikarstwa sportowego. Młodzi ludzie, którzy stawiali pierwsze kroki w zawodzie, cenili zarówno fachową wiedzę Bogusia w tym zakresie, jak i Jego sprawny i profesjonalny warsztat twórczy oraz serdeczny stosunek do młodych adeptów żurnalistyki, których traktował życzliwie, po partnersku i cierpliwie wprowadzał w arkana trudnego, acz pasjonującego zawodu. Dzieląc się z nimi swoim bogatym doświadczeniem reportera, sprawozdawcy i komentatora sportowego. Dariusz Piekarczyk, jeden z wychowanków Kukucia, tak pisze o Nim na portalu wieruszow.naszemiasto.pl:
–Kiedy zaczynałem pracę w, wówczas „Wiadomościach Dnia”, właśnie moim nauczycielem, przewodnikiem, był Bogusław Kukuć, po prostu Boguś. To on na samym początku prowadził mnie po zawiłych ścieżkach zawodu. Cieszyłem się, kiedy drukowano mi w gazecie małe artykuły. Po nim przejąłem piłkę ręczną. O Widzewie mógł opowiadać godzinami i im dłużej, tym oczy coraz bardziej mu się świeciły. On kochał ten klub. Bogusia znali jednak kibice praktycznie na wszystkich stadionach i boiskach naszego regionu, bo doceniał tych „mniejszych”. Jeszcze nie mogę uwierzyć, że nie żyje. Cóż… do zobaczenia tam gdzieś w NIEBIE. Porozmawiamy o Twoim ukochanym klubie, Warcie Sieradz, ale także Pelikanie Łowicz, bo przecież z tego miasta pochodziłeś…
Zasługi Kukucia w popularyzacji i komentowaniu sportu wyczynowego oraz szeroko pojętej aktywności fizycznej docenione zostały przez władze miasta, które niespełna rok temu przyznały Mu jubileuszowy medal z okazji 600. urodzin Łodzi. Wysokie wyróżnienie dedykowane osobom o szczególnym dorobku zapisanym w dziejach miasta, m.in., działaczy społecznych, lekarzy, naukowców, a także dziennikarzy.
Żegnając z wielkim żalem wieloletniego, bardzo bliskiego Kolegę z czasów studenckich, pracy zawodowej oraz działalności społecznej w organizacjach dziennikarskich, pragnę szczególnie podkreślić, że Boguś do ostatnich chwil życia, do samego jego końca pozostał z ukochanym Widzewem w sercu…
Staszek Bąkowicz