W wyniku weryfikacji (1981-1982) pracę w Łodzi straciło 8 dziennikarzy, natomiast dziesięć lat później, w ramach „szlachetnej lustracji” już w wolnej Polsce, wyrzucono z redakcji w całym kraju setki żurnalistów, w tym kilkudziesięciu w Łodzi. Stało się tak tylko dlatego, że prezentowali odmienny polityczny kolor. Za tymi drugimi nikt się nie ujmował…
Fakty te przypomina znany łódzki dziennikarz Marek Filanowicz w książce „Spowiedź reżimowego żurnalisty”, która w 2009 r.trafiła na półki księgarskie. Autor nie tylko odmalowuje barwne losy żurnalistów i prasy, ale ukazuje także skomplikowane meandry polityki i kulisy stanu wojennego w środowisku dziennikarskim.
Warto się na moment zatrzymać właśnie przy tym ostatnim problemie, jako że narosło wokół niego sporo mitów i kombatanckiej chwalby, wspieranej z zapałem godniejszym lepszej sprawy przez dyspozycyjnych urzędników z IPN.
Kilka godzin po ogłoszeniu stanu wojennego w redakcji łódzkiego „Głosu Robotniczego” – przypomina autor książki – zaczęli się pojawiać dziennikarze. Panowała atmosfera powagi, odpowiedzialności, konsternacji ale i jakiejś ulgi, że oto nastąpiło przesilenie. Nawet skrajni partyjni radykałowie nie okazywali triumfalizmu. Skupiliśmy się wokół Lucka Włodkowskiego (naczelny redaktor „Głosu Robotniczego – przyp. wł. red.) siadając przy bocznym stole, gdzie zwykle pracował. Nie było nikogo z zewnątrz, żadnych obcych ludzi. Dziwiła mnie nawet nieobecność, zawsze obecnych w przeróżnych okolicznościach przedstawicieli „Białego Domu”.
(…) Dopiero w poniedziałek sytuacja nieco się wyklarowała. Oczywiste stało się, że na pierwszą linię frontu, do dziennika partyjnego nie mogą wrócić ci, którzy „pomylili pociągi”. Nawet w demokracji w pluralistycznej prasie redakcje dobierają sobie ludzi, z którymi będą realizować linię gazety. Trudno sobie wyobrazić, aby np. Adam Michnik został publicystą „Naszego Dziennika”, czy też red. Michalkiewicza zatrudniono by w „Gazecie Wyborczej”, a red. Urbana w „Gazecie Polskiej”.
Wszyscy wyczekiwali przybysza z Warszawy. Napięcie rosło jak u Gogola w słynnym „Rewizorze”. Ponoć zatrzymał się już w Grand Hotelu mówili jedni, drudzy twierdzili, że jest w Komitecie Łódzkim partii, jeszcze inni, że incognito penetruje redakcje. Oficjalnie miał to być wysłannik KC PZPR, zaś przynależny mu tytuł brzmiał: pełnomocnik Komitetu Centralnego do spraw propagandy i informacji. Wreszcie „rewizor” dotarł. Nazywał się Mieczysław Krajewski.
Pełnomocnik, jak pisze Filanowicz, ręcznie sterował propagandą. A że Krajewski kochał rozmach, gigantomanię i patos, „Głos” (pierwszy w Polsce odwieszony po kilku dniach dziennik partyjny) drukował plakaty z państwowotwórczymi cytatami.
Powołano wojewódzki sztab propagandy, w którym znaleźli się m.in.: wspomniany przedstawiciel KC, sekretarz propagandy Komitetu Łódzkiego partii, szef Łódzkiego Wydawnictwa Prasowego, przedstawiciel WP i MO. Na mocy instrukcji z 23 grudnia firmowanej przez członka Biura Politycznego KC Stefana Olszowskiego ruszyła weryfikacja całego pionu propagandy w kraju. W Łodzi powstały w tym celu trzy zespoły. Dziennikarzy prasy, radia i telewizji pytano m.in. o stosunek do stanu wojennego, kierowniczej roli partii, działalności SDP lat 1980-1981 pod kierunkiem Stefana Bratkowskiego, działalności „Solidarności” itp. W Łodzi dominował duch dyskusji, a nie odwetu. Ogólnie weryfikacji poddano 45 osób. Pracę straciło 8 osób. Autor „Spowiedzi” publikuje w książce unikalny dokument – pełną listę dziennikarzy, z którymi prowadzono wspomniane rozmowy.
Na uwagę zasługują losy prominentnych działaczy partyjnych i żurnalistów, na szczęście nielicznych, m.in. Iwony Katarasińskiej-Śledzińskiej, którzy w tym trudnym czasie przyjmowali postawy rozkroczne.
Jak przystało na rasowego żurnalistę, Filanowicz opisuje również późniejszy tragiczny finał koncernu RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Ów wielki przekręt – pokłosie działalności komisji do spraw likwidacji RSW, to rozszarpanie majątku wartego miliardy złotych, na którym uwłaszczyli się m.in. przeróżni kombinatorzy. Miał trafić do skarbu państwa – w efekcie narodową kasę zasiliło tylko… 100 mln zł, tym sposobem wszyscy Polacy zostali wystawieni rufą do wiatru.
„Spowiedź reżimowego żurnalisty” to także młodzieńcze losy Filanowicza i jego litewskiej rodziny, której nie oszczędziły ani bolszewickie prześladowania, ani ostatnia wojna, a także dziennikarskie wojaże po niemal wszystkich kontynentach i towarzyszenie wielkim wydarzeniom. Autor książki przypomina m.in. pierwszą polską transplantację serca, erupcję ropy w „szejkanacie” Karlino czy rozmowę z greckim Wałęsą, nieżyjącym już Josifem Potirakisem.
„Spowiedź” Filanowicza warto przeczytać zarówno z powodu wartkiej narracji, sporego ładunku emocjonalnego jak i faktów, które z trudem przebijają się do obiektywnych opracowań historycznych. To także kawał dziejów łódzkiego dziennikarstwa, dotąd jeszcze niedostatecznie opisanego…