Mąż stanu to wybitny polityk, dyplomata odgrywający znaczącą pozytywną, a czasem negatywną, rolę dla przyszłości cywilizacji ziemskiej. Celowo używam tak górnolotnych sformułowań, by odróżnić zwyczajnych politykierów od ludzi, których działania i decyzje miały konsekwencje dla tego, co działo się i dzieje na planecie Ziemia. I nie ma w tym zbyt wiele przesady. Takimi ludźmi byli zawsze pierwszoplanowi działacze, prezydenci lub intelektualiści, znani z pierwszych stron gazet, będący w czołówkach serwisów radiowych czy telewizyjnych. Należeli do nich zarówno dygnitarze sowieccy, jak i prezydenci USA i władcy Chin. Dziś, kiedy podobno Ameryka to nasz wielki sojusznik, często wspominam niektórych prezydentów USA i ich wpływ na mój ukochany kraj – Polskę.
Subiektywna ocena ich działań zaważyła na moim stosunku do USA i innych naszych zachodnich partnerów. Jestem powojennym rocznikiem, ale z dużym dorobkiem wiekowym i świadomością, że miałem być pierwszym pokoleniem, które nie zazna wojny. Prezydent Franklin Delano Roosevelt, jak podają podręczniki historii, jedyny prezydent Stanów, który pełnił urząd dłużej niż dwie kadencje, został zapamiętany przeze mnie jako ten, który razem z Churchillem oddał nas we władanie Rosji sowieckiej. Gdy to zrobił, ja jeszcze nie rozumiałem i nie znałem konsekwencji tego kroku. Teraz już wiem. Kolejnych prezydentów USA wspominam różnie. Trumana i Eisenhowera pamiętam głównie przez pryzmat niezbyt pochlebnych opinii, jakie na ich temat serwowała ówczesna prasa. Ten pierwszy powinien być zapamiętany jako współtwórca ONZ i organizator powojennego życia cywilizacji ziemskiej; drugi zaś uczestniczył w kilku ważnych wydarzeniach na świecie, choćby w wojnie koreańskiej, której konsekwencje mamy do dziś. John Fitzgerald Kennedy został przeze mnie zapamiętany jako prezydent, za którego kadencji świat był bardzo bliski trzeciej wojny światowej. Inwazja w Zatoce Świń, a potem zaostrzający się konflikt ze ZSRR spowodował, iż mój ojciec postanowił zaopatrzyć dom w… 50 kg cukru, jako środka płatniczego w przypadku wojny. To pamiętam, bo byłem wówczas 14-letnim młodzieńcem z uwagą chłonącym wydarzenia na świecie transmitowane m.in. poprzez radio zwane kołchoźnikiem. Niezorientowanym wyjaśniam, że „kołchoźnik” to głośnik podłączony przewodowo z lokalnym systemem agitacji. Takie niby-radio z jednym oficjalnym programem. Następny zapamiętany przeze mnie prezydent USA to Richard Nixon. Jego prezydentura kojarzy mi się z wojną wietnamską oraz z aferą podsłuchową (afera Watergate) i ustąpieniem ze stanowiska.Zatrzymam się na chwilę przy prezydenturze Ronalda Reagana ze względu na jego wpływ na połączenie Niemiec i wsparcie „Solidarności”. Przemiany w Polsce wspierał także George H.W. Bush. W naszej historii odliczył się też syn George’a W. Busha i jego następcy: Barack Obama i Joe Biden. I wreszcie na szczytach władzy w USA pojawił się on: Donald Trump.
W zasadzie o większości wspomnianych tu prezydentów USA mogę powiedzieć, że byli to mężowie stanu, natomiast o ostatnim takie określenie nie przechodzi mi przez usta. D. Trump swoim postępowaniem zaprzecza wszelkim standardom wielkiego polityka. Bliżej mu do handlarza ziemniakami i pietruszką z łódzkiego Górniaka. Ameryka first to raczej Dolar first. Nie mogłem przejść do porządku dziennego, gdy przeczytałem i wysłuchałem, że USA głosowały przeciw rezolucji ONZ razem z Rosją, Koreą Północną i innymi krajami zakochanymi w sowieckiej Rosji. Przerażające. Pomoc Stanów w wojnie w Ukrainie to miliardy dolarów, za które Ukraińcy muszą teraz zapłacić. To nic, że broń leżąca w magazynach wojennych USA została dokładnie przetestowana w warunkach wojny, ze śmiercią żołnierzy. Teraz, kiedy magazyny opustoszały, a za wydaną broń pozyskana zostanie zapłata, firmy zbrojeniowe USA mogą z pełnym impetem zacząć tworzyć narzędzia wojny na nowo. I to już bez usterek wykrytych na ukraińskim froncie. A przyjaciel D. Trumpa – ruski dyktator, o wspaniałych pozytywnych cechach, jak go określa aktualny gospodarz Białego Domu, będzie robił równie wspaniałe interesy z Ameryką. A my? Naiwnie będziemy liczyć na ochronę USA, na to, że chroni nas artykuł 5 NATO. Coraz częściej słuchając D. Trumpa myślę, że to niczym nieuzasadnione nadzieje. Obym się mylił.
Roman Ferenc
PS Ciekawe, jak szybko dyktator Putin wyroluje amerykańskiego prezydenta?