Nie nasza wojna!

Już za parę dni będziemy obchodzić 85. rocznicę rozpoczęcia II wojny światowej. Przyniosła ona śmierć – jak podają źródła internetowe – ponad 55 milionom ludzi, a okaleczyła 35 milionów. Straty materialne były gigantyczne. Dla Polski – jak podają statystyki – wojna, okupacja hitlerowska i wyzwolenie ze wschodu przyniosło zniszczenie lub kradzież ponad 43% dóbr kultury, potężne zniszczenie przemysłu, degradację rolnictwa, słowem – olbrzymie straty materialne i demograficzne. Dziś nie potrzeba wiele zachodu, by dzięki internetowi poznać pełną skalę szkód, jakie poniósł nasz kraj w trakcie II wojny światowej.

Świat od zakończenia działań wojennych w 1945 roku przeżywał wiele zawirowań, konfliktów i walk trwających dłużej lub krócej. Były one daleko od nas, nie czuliśmy zagrożenia czy obaw o bezpieczną przyszłość. Afryka, Bliski Wschód, a nawet Bałkany były daleko. Dziś mamy wojnę „u bram”. Agresja rosyjska na Ukrainę, sposób prowadzenia wojny, a przede wszystkim otumanienie rosyjskiego społeczeństwa przekonanego, przez skuteczną propagandę, do tej wojny spowodowały, iż poczuliśmy zaniepokojenie. Działania wojenne, moim zdaniem, nie zakończą się szybko. Rosyjskie władze, Putin i jego otoczenie nie mają szacunku dla życia ludzi. Tak było podczas wyzwalania naszego kraju przez Armię Czerwoną. Znam to z opowieści osób będących świadkami działań wojennych na terenach Polskich w okresie ostatnich dni II wojny światowej. Dziś, jak słyszę i widzę w mediach, działania Rosjan są identyczne. Żołnierze, cywile to, ich zdaniem, nieuniknione koszty wojny, które trzeba ponieść. Już na początku konfliktu twierdziłem, że Rosja będzie bić się do dnia, kiedy nie powącha zapachu własnej krwi. Ukraina broni się na swoich ziemiach, tylko czasami „odgryza się” agresorowi atakując cele militarne, magazyny, rafinerie. A Rosja? Dziś wysyła młodych ludzi z tych swoich terenów i plemion, na których jej nie zależy. Płaci najemnikom, kieruje na front więźniów skazanych za najcięższe zbrodnie z gwarancją wolności, oczywiście jeśli przeżyją. Kiedy wojsko nie jest w stanie pokonać ludzi walczących o własną ziemię, śle rakiety, drony, sterowane bomby na miasta, wsie, by zburzyć, zabić, okaleczyć. A już myślałem, że przeżyję swoje życie w czasach pokoju i spokojnego rozwoju gospodarczego. Czy są to tylko pobożne życzenia?

Pomagamy Ukrainie jak umiemy i w sposób, na jaki nas stać. Przyjęliśmy pod nasz dach miliony ukraińskich uchodźców, ślemy pomoc i dary. My jesteśmy krajem niezbyt bogatym, są bogatsze od nas i one też muszą włączyć się do pomocy walczącej Ukrainie. Jak widać z dotychczasowego przebiegu działań wojennych, wielcy tego świata przetestowali i wypróbowali podczas tej wojny sprzęt produkowany w swoich krajach, na wszelki wypadek, na ewentualną nową wojnę. Takiej szansy może już nie być. Spece od zabijania wiedzą, co się sprawdziło, a co trzeba poprawić. W imię naszego bezpieczeństwa. Straty ludzkie były po stronie Ukrainy. My mamy teraz poświęcać coraz więcej forsy z naszego PKB na dozbrajanie wojska. Pewnie jest to ważne dla naszej spokojnej przyszłości. Nikt jednak nie podaje, ile to kosztuje, co można by za te pieniądze zrobić, ilu chorych uratować, ilu dzieciom stworzyć fajne, zdrowe dzieciństwo i tak dalej.

Wracając do działań wojennych, mój ojciec powiedział mi podczas jednej z męskich rozmów, że przed 1939 rokiem mieliśmy sprawdzonych i pewnych przyjaciół. Była to Francja i Anglia. Mieli nam pomóc w walce z hitlerowskim najeźdźcą. Nie pomogli. Nie mieli interesu. I o tym nie powinniśmy zapominać. Dziś Ukraina liczy na dolary z USA. Dostanie je, ale po ponad pół roku tarcia w amerykańskim kongresie. Dlaczego? Nie było interesu. Nie pomogły nawet argumenty, że ta kasa ochroni amerykańskich chłopców, że znaczna jej część i tak wróci do amerykańskich firm zbrojeniowych, że to ułamek procenta jaki wielki brat zza oceanu wydaje na zbrojenia. Ponad pół roku obsuwy to wymierne straty w ludziach i sprzęcie w Ukrainie. Pewnie obywatele Ukrainy cieszą się, iż wreszcie dostaną oczekiwany sprzęt i amunicję, by walczyć z rosyjską agresją. Tylko dlaczego czekano tyle czasu? Czy w takiej sytuacji nasza wolność powinna być zależna od wątpliwych sojuszy? Czy nie powinniśmy, skoro wydaje się taką wielką kasę z naszych dochodów, zainwestować w takie systemy, by potencjalny agresor ze wschodu musiał się bać? Dziś nie potrafię zdecydowanie odpowiedzieć na te wątpliwości. A poza tym mam tak dużo lat, że już nie muszę się o to martwić – to zadanie dla młodych. To oni powinni się nad tym zastanowić!

Roman Ferenc

sierpień 2024