Jemioła, jemioła

Jeżdżę sporo po Łodzi, szczególnie po jej peryferiach i napotykam widoki napawające mnie przykrością i troską. Drzewa to nasza przyszłość, życie, dają cień, dają schronienie braciom mniejszym – tego określenia w stosunku do wszelkich zwierząt miał używać św. Franciszek z Asyżu. W ich koronach schronienie znajdują ptaki, drobne gryzonie leśne, na przykład wiewiórki, które tak chętnie oglądamy. O innych drobnych żyjątkach już nie wspomnę. Teraz, w zimie, stan naszych drzew jest dramatycznie widoczny. Wielkie, dorodne są atakowane przez paskudnego pasożyta – jemiołę.

Jemioła to roślina pasożytnicza. Przykleja się do gałęzi drzew i pobiera z nich wodę i składniki mineralne. Drzewo musi dzielić się swoim pokarmem z pasożytem, a gdy rozrośnie się on nadmiernie – umiera. Są w naszym mieście dziesiątki, setki, a może tysiące drzew zaatakowanych przez jemiołę. Właśnie teraz widać to jak na dłoni. Na bezlistnych gałęziach wyróżniają się kępy pasożyta. Na jednych drzewach jest słabo nagromadzony, na innych widać dużą liczbę pasożytniczych roślin i te lada moment zginą. Spacer po Młynku uświadomił mi, że problem jest pilny i palący.

Mamy w Łodzi wielu specjalistów, którzy zapewne wiedzą, co należy robić w takiej sytuacji. Jemioła dzięki ptakom szybko i skutecznie przenosi się na niezarażone drzewa. Bardzo często są to rosłe, liczące wiele dziesiątków lat topole, klony, brzozy, lipy – chcąc nie chcąc przyjmują nowego lokatora i z biegiem czasu giną. Co na to władze naszego grodu? Czy jest plan ratowania zaatakowanych drzew, plan skutecznego zabezpieczenia miejskiego drzewostanu przed rozpowszechnianiem się jemioły? Jest czy go nie ma? Brak działań spowoduje, że coraz więcej drzew ulegnie degradacji, a rosną one wolno i upłynie wiele czasu zanim odtworzymy straty. Mamy nadzieję, że władze miasta odpowiedzą na nasze pytania.

Roman Ferenc